środa, 22 czerwca 2016

Wspomnienie

Mieszkam już od dwudziestu sześciu lat w Ostrowie . Pierwsze piętnaście lat życia mieszkałem z rodzicami w mieście oddalonym o dwadzieścia pięć kilometrów , w Kaliszu .
Zdarza się czasami , że przejeżdżam obok miejsca, gdzie spędziłem pierwsze piętnaście lat swojego życia . I dziś postanowiłem wjechać na podwórko kamienicy, w której mieszkałem w dzieciństwie . Inaczej niż zwykle, gdy tylko lustrowałem fasadę i spoglądałem czy w oknach mieszkania, które kiedyś zajmowaliśmy , obecni lokatorzy stawiają kwiaty .
Wjechałem przez bramę, którą to jak pamiętam z trudem przeciskał się samochód ciężarowy z węglem . Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to na wewnątrz podwórza na oficynach tablice oznajmiające „do wyburzenia”.To spowodowało u mnie przypływ emocji, które określiłbym jako żal; to miejsce było świadkiem mojego dzieciństwa, a za kilka tygodni lub miesięcy przestanie istnieć w formie, którą zapamiętałem . Zaparkowałem i wysiadłem . Zwróciłem się w kierunku wejścia do naszego niegdysiejszego mieszkania . Na pierwsze piętro prowadzą do niego indywidualne schody, po których pokonaniu można się dostać do przedsionka . Dalej do kuchni, by z niej przejść do dwóch dalszych pomieszczeń , z których to okna wychodzą na ulicę . Od podwórka widać okno kuchni duże dwuskrzydłowe skrzynkowe, z którego drewnianych części zwisa płatkami farba popielata, bo tak zakurzona . Jeden detal , szczegół przykuł moją uwagę , obok równie biednie wyglądającego , niewielkiego okna przedsionka . Szczegół, który spowodował ,że żal zamienił się we wzruszenie . Wokół oczu poczułem mrowienie, a oddech stał się płytszy , nie bez wysiłku powstrzymałem łzy .
Gdy miałem czternaście , siedemnaście lat – taki buntowniczy wiek , było tak , że pomagałem ojcu w pracy . Od czternastego roku życia jeździłem na całe wakacje letnie i ferie zimowe do Ojca, który pracował  we Frankfurcie nad Menem i pracowałem tam z nim . Ojciec dbał o techniczną stronę ekspozycji w firmie, która importowała azjatycką „cepelię „ . Naprawiał też rzeczy, które pokonawszy dystans kilkunastu tysięcy kilometrów nie nadawały się do sprzedania, bo uległy uszkodzeniu . Mój ojciec szczupły blondyn średniego wzrostu , o niebieskich oczach ,śmialiśmy się , że jest ucieleśnieniem czystego Aryjczyka . Miał spracowane silne dłonie i mawiał , że w przeciwieństwie tych co mają dwie lewe ręce on ma do pracy dwie prawe . Takim właśnie go pamiętam . Był człowiekiem bardzo pracowitym, a przy tym bardzo dokładnym .Wręcz pedantycznym . To właśnie często we mnie młodym człowieku burzyło krew i było powodem scysji z nim . Nie potrafiłem zrozumieć po co wkładamy tyle energii , czasu , pracy w robienie czegoś co miało służyć nieraz tylko kilkanaście dni . Wielokrotnie się z nim o to spierałem i nie potrafiłem wtedy na spokojnie z nim rozmawiać . To były kłótnie , nieraz nie obywało się bez krzyków i słów za szybko wypowiedzianych, których już cofnąć nie było można . W jego oczach niebieskich nigdy jednak nie widziałem , żeby nawet w takich gorzkich momentach brakowało wyrazu troski o mnie . Nawet gdy podczas jednej z takich utarczek wykrzyczał do mnie .
  • Wszystko co robisz w życiu , rób porządnie , albo wcale .
     Nawet jak byś k....... miał być złodziejem to bądź , ale najlepszym w swoim fachu .

    Dziś gdy zobaczyłem na ścianie obok okna karmnik dla ptaków . 
    Uświadomiłem sobie , że mój ojciec zrobił go, gdy ja jeszcze nie chodziłem do szkoły.
    Miałem pięć lub sześć lat . Zatem ten drobny przedmiot wisi w tym samym miejscu już trzydzieści pięć może sześć lat .
            Bo on nie pozwalał sobie robić czegokolwiek na " pół gwizdka " .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz