Mieszkam już od dwudziestu sześciu
lat w Ostrowie . Pierwsze piętnaście lat życia mieszkałem z
rodzicami w mieście oddalonym o dwadzieścia pięć kilometrów , w
Kaliszu .
Zdarza się czasami , że przejeżdżam
obok miejsca, gdzie spędziłem pierwsze piętnaście lat swojego
życia . I dziś postanowiłem wjechać na podwórko kamienicy, w
której mieszkałem w dzieciństwie . Inaczej niż zwykle, gdy tylko
lustrowałem fasadę i spoglądałem czy w oknach mieszkania, które
kiedyś zajmowaliśmy , obecni lokatorzy stawiają kwiaty .
Wjechałem przez bramę, którą to jak
pamiętam z trudem przeciskał się samochód ciężarowy z węglem .
Pierwsze co mi się rzuciło w oczy to na wewnątrz podwórza na
oficynach tablice oznajmiające „do wyburzenia”.To spowodowało
u mnie przypływ emocji, które określiłbym jako żal; to miejsce
było świadkiem mojego dzieciństwa, a za kilka tygodni lub miesięcy
przestanie istnieć w formie, którą zapamiętałem . Zaparkowałem
i wysiadłem . Zwróciłem się w kierunku wejścia do naszego
niegdysiejszego mieszkania . Na pierwsze piętro prowadzą do niego
indywidualne schody, po których pokonaniu można się dostać do
przedsionka . Dalej do kuchni, by z niej przejść do
dwóch dalszych pomieszczeń , z których to okna wychodzą na ulicę . Od
podwórka widać okno kuchni duże dwuskrzydłowe skrzynkowe, z
którego drewnianych części zwisa płatkami farba popielata, bo
tak zakurzona . Jeden detal , szczegół przykuł moją uwagę ,
obok równie biednie wyglądającego , niewielkiego okna przedsionka
. Szczegół, który spowodował ,że żal zamienił się we
wzruszenie . Wokół oczu poczułem mrowienie, a oddech stał się
płytszy , nie bez wysiłku powstrzymałem łzy .
Gdy miałem czternaście , siedemnaście
lat – taki buntowniczy wiek , było tak , że pomagałem ojcu w
pracy . Od czternastego roku życia jeździłem na całe wakacje
letnie i ferie zimowe do Ojca, który pracował we Frankfurcie nad
Menem i pracowałem tam z nim . Ojciec dbał o techniczną stronę
ekspozycji w firmie, która importowała azjatycką „cepelię „ .
Naprawiał też rzeczy, które pokonawszy dystans kilkunastu tysięcy
kilometrów nie nadawały się do sprzedania, bo uległy uszkodzeniu .
Mój ojciec szczupły blondyn średniego wzrostu , o niebieskich
oczach ,śmialiśmy się , że jest ucieleśnieniem czystego
Aryjczyka . Miał spracowane silne dłonie i mawiał , że w
przeciwieństwie tych co mają dwie lewe ręce on ma do pracy dwie
prawe . Takim właśnie go pamiętam . Był człowiekiem bardzo
pracowitym, a przy tym bardzo dokładnym .Wręcz pedantycznym . To
właśnie często we mnie młodym człowieku burzyło krew i było
powodem scysji z nim . Nie potrafiłem zrozumieć po co wkładamy
tyle energii , czasu , pracy w robienie czegoś co miało służyć
nieraz tylko kilkanaście dni . Wielokrotnie się z nim o to
spierałem i nie potrafiłem wtedy na spokojnie z nim rozmawiać . To
były kłótnie , nieraz nie obywało się bez krzyków i słów za
szybko wypowiedzianych, których już cofnąć nie było można . W
jego oczach niebieskich nigdy jednak nie widziałem , żeby nawet w
takich gorzkich momentach brakowało wyrazu troski o mnie . Nawet gdy
podczas jednej z takich utarczek wykrzyczał do mnie .
- Wszystko co robisz w życiu , rób porządnie , albo wcale .Nawet jak byś k....... miał być złodziejem to bądź , ale najlepszym w swoim fachu .Dziś gdy zobaczyłem na ścianie obok okna karmnik dla ptaków .
Uświadomiłem sobie , że mój ojciec zrobił go, gdy ja jeszcze nie chodziłem do szkoły.
Miałem pięć lub sześć lat . Zatem ten drobny przedmiot wisi w tym samym miejscu już trzydzieści pięć może sześć lat .
Bo on nie pozwalał sobie robić czegokolwiek na " pół gwizdka " .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz