Gonitwa , wyścig , sprint .
Koniec
miesiąca . Ostatnie godziny to dla wielu osób czas wzmożonego
wysiłku w pracy . Trzeba pozamykać rozpoczęte tematy . Czasem
podgonić wynik . Zdążyć z terminami . I jeszcze zrobić raporty ,
sprawozdania . Prowadzę samochód drogą wijącą się przez las ,
kilka kilometrów w zielonym tunelu . Już kilka godzin w pracy a
przede mną jeszcze ile ? Nie jestem w stanie teraz określić .
Boli mnie głowa , wstałem bardzo wcześnie . I te kilka wypitych od
rana kaw zaczyna w nieprzyjemny sposób dawać o sobie znać . Na
zewnątrz bardzo gorąco w końcu to ostatni dzień sierpnia .
Rozkręcam klimatyzacje na maksymalne obroty . Zaczyna mnie kręcić
w nosie i zbiera mi się na kichnięcie . Przyjemny relaks w cieniu
drzew zakłóca dzwonek telefonu . Wzbiera chęć kichnięcia .
Zwalniam i sięgam po telefon , zanim zdążyłem go chwycić zaczyna
dzwonić drugi z moich telefonów . Czuję już nie kręcenie w nosie
ale tornado . Bezwiednie cofam rękę od wołających mnie polifonią
dźwięków telefonów . Przykładam bezwiednie ,odruchowo do nosa .
Zwalniam jeszcze bardziej , kicham z
taką siłą , że aż oczy mi zachodzą łzami . Telefony uparcie
wołają , chcę już po nie sięgnąć . Czuję jednak , że zaraz kapnie mi z nosa . Sięgam po zmiętą serwetkę od hot-doga którego
kupiłem na stacji benzynowej jako substytut śniadania . Przykładam
do nosa . W tym momencie orientuję się , że to krew płynie mi z
nosa . Ok – myślę żebym nie upaprał koszuli bo nie mam nic na
zmianę w samochodzie . Lewą ręką trzymam serwetkę i łokciem
przytrzymuję kierownicę . Prawą ręką zmieniam biegi na niższe
po czym wraca ona na kierownicę i za jej pomocą sprowadzam auto na
pobocze . Telefony zamilkły na chwilę , po czym zaczęły dzwonić
na zmianę z przerwami na tyle żebym słyszał kiedy jeden dzwonek
zamienia się w drugi . Wysiadłem z auta i stałem pochylony aby
przypadkiem jakaś kropla krwi nie padła mi na spodnie . Zauważyłem
powalone drzewo kilka metrów w głąb lasu od drogi . Szedłem ku niemu powoli aby
usiąść na jego pniu . I poczekać aż przestanie mi kapać z nosa
. Usiadłem i z pochyloną głową wpatruję się w trawę . Serwetka
już cała czerwona nie będzie mi już pomocna . Upuściłem ją na
ściółkę , celuloza wraca do miejsca skąd została pozyskana –
pomyślałem . Wciąż leci mi z nosa zastanawiam się ile to już .
Plama która powstała na ziemi przed moją twarzą ma już średnicę
kilkunastu centymetrów .
Przechodzi mnie dreszcz , znów zbiera
mi się na kichnięcie . Pomyślałem dobrze że siedzę na tyle
daleko od samochodu , że nie słyszę natarczywości dzwonków
telefonów . Znów kicham . I ponownie z taką siłą która wciska mi łzy do oczu
. Zastanawia mnie w tym momencie czy nie opryskałem przy
tym krwią ubrania ? Łzy w oczach powodują ,że obraz mam rozmazany
. Zastanawiam się przez chwilę czy to co widzę jest realne ?
Pojawił się bezszelestnie , piękny jak kwiat .Jak przybysz z innego świata .
Kolorowe ornamenty jak z perskich dywanów żywe gdy się poruszał .
Usiadł na skraju plamy mojej krwi pomachał do mnie jeszcze
skrzydłami . Tak jakby chciał powiedzieć . Czy musi cię spotkać
coś przykrego abyś się zatrzymał i dostrzegł piękno .
To zdarzenie miało miejsce kilka lat
temu . A przypomniało mi się gdy zmieniałem dziś datę w kalendarzu .
Nie spowodowało może wtedy przełomu w moim życiu .
Na pewno było jednak jednym z tych
które przyczyniły się do zmiany mojego sposobu myślenia .
Skłoniły do szukania równowagi .